Dziadostwo

Published by

on

Jeśli dobrze pamiętam, cała ta maskarada zaczęła się już gdy miałam 2 lata i nie rosły mi włosy na głowie. Moja rodzina ma pewne standardy, które musi spełniać każdy jej członek czy mu się to podoba czy nie.  Jednym z tych standardów jest umiejętność pływania. W wieku 2 lat podejrzewam, że bardzo małe znaczenie miało moje „jebem na to”, bowiem Leszke poza faktem zmieniania mi pieluchy miał również prawo nałożyć mi na moje małe rączki rękawki i po prostu rozpocząć wdrażanie mnie w projekt „rodzina N.”.

Nie nauczyłam się wtedy pływać. Tydzień później leżałam w szpitalu na zapalenie płuc. Pozwolę sobie w tym miejscu na małą dygresję, bowiem w tym samym czasie Emanuela przeżyła słowną potwarz ze strony mojej 5 letniej siostry. Tej samej siostry, która wysoce niezadowolona moim przybyciem na świat narobiła mi do kołyski. Emanuela ma 3 świętości: kodeks damy, Kościół i działeczka. Agnieszka towarzyszyła babci na 3 świętości podczas mojej intensywnej hospitalizacji. Kalendarz działkowicza nakazał Emanueli właśnie w tym czasie oporządzić grządki i zasiać nowe dary natury. Moja bardzo bezczelna w tamtym okresie siostra skrzętnie jej to uniemożliwiała, bowiem miała bardzo w nosie, że na babci spoczywał ciężar żony Prezesa Związku Działkowców, której przybytek musiał być zawsze w stanie idealnym. Agnieszka bestialsko przechadzała się po grządkach słysząc co chwile:

– Agniesiu nie chodź tutaj, bo babcia zasiała groszek.

Cofnęła się, wybierając inną drogę.

– Agniesiu tutaj też nie, bo tutaj zasiałam truskaweczki.

Cofnęła się po raz kolejny, lekko poirytowana wybierając kolejną drogę.

– Agniesiu…. Tutaj ogórki.

To już było dla niej zbyt wiele. Nie zastanawiając się zbyt długo odpłaciła babci pięknym za nadobne.

– Babciu wkurwiasz mnie !

Ten cios w samo serce Emanuela wspomina do dziś.

Jednak wracając do sedna mojej historii. Wyleczyłam zapalenie płuc. Ale to był dopiero początek. Dwa lata później w wyniku przypływu turystycznego nastroju, którego nie mogłam należycie rozwijać, ze względu na pracujących rodziców, postanowiłam wbrew wszystkiemu zażyć trochę słońca. Długo się nie zastanawiając wzięłam swój dziecinny leżaczek i rozłożyłam sobie luksusowo na schodach. Dwie nogi na jednym stopniu, dwie nogi na tym drugim, niżej. Jak możecie się spodziewać nie skończyło się to zbyt dobrze, bowiem piętno tego „miejskiego turysty” noszę do dziś nad lewym okiem. Mnóstwo krwi, płaczu i Leszke, który z trzęsącymi rękami zaszywa mi łuk brwiowy tymi 5 szwami.

Te początkowe lata życia dały mi trochę do myślenia, więc przez jakiś czas byłam roztropna, by dopiero w wieku nastoletnim popełnić kolejną zdrowotną gafę. To była chyba 2 klasa gimnazjum, gdy w myśl bardzo popularnej zabawy postanowiłam „podhaczyć” moją przyjaciółkę na korytarzu tuż przed pokojem nauczycielskim. Udało mi się. Tylko niestety przewróciłam się ja sama, uderzając tym samym twarzą o brudną posadzkę. Zarobiłam na tym 640 złotych i złamany nos.

Tego samego dnia po powrocie ze szpitala Agnieszka dała mi przypadkowo z czaszki w nos, co zabawne przyszła Pani Doktor zatamowała mój krwotok okładem z mrożonych majtek. Nie pytajcie dlaczego majtki – do dziś nie wiem!

Jednak prawdziwa plaga dziadostwa nawiedziła mnie dopiero z początkiem września 2014 roku, kiedy to po dobrych 6 miesiącach udawania, że wszystko jest ok, stwierdziłam, iż spanie po 18 godzin dziennie chyba nawet w moim przypadku nie jest normalne. Spakowałam się, pojechałam na dworzec, wyjęłam 11,5 zł na bus do Lubina w celu rozwiązania tej sennej zagadki.

Zakwaterowano mnie na oddziale diabetologicznym wraz z 2 umęczonymi Paniami postury Pana Boczka z Kiepskich, co mnie zdziwiło, bo Leszke zapewniał turnus w pokoju jednoosobowym. Ale myślę- Ahoj przygodo! Jednak trochę wymiękłam, gdy Pani Bożena rocznik ’65 zadowolona wyznała mi na powitanie, że wzięła dziś całe opakowanie espumisanu, bo ma straszne zaparcia, a jutro ma USG. W porę jednak pojawił się Leszke, który interweniował na dyżurce w kwestii mojego zakwaterowania.

Przeniosłam się do pojedynczej sali numer 3, a tam luksusowo: telewizor 13 cali, łazieneczka, łóżeczko, a z okien widok na całe zagłębie, oczywiście MIEDZIOWE.  Nie cieszyłam się jednak długo, bo oddziałowa Irenka wyjaśniła mi w końcu, co będę robić. Te przewidziane w turnusie atrakcje opierały się na czymś, co w terminologii lekarskiej zwane jest KRZYWĄ, a w rzeczywistości pobieraniem 2 ampułek krwi co godzinę przez 6 na czczych godzin.

Już po drugiej akcji wkłucie moje żyły trochę się zbuntowały, nie pomagał również fakt mojego srogiego niewyspania, jak widać oglądanie High School Musical do 4 to nie był najbardziej trafiony pomysł.

Ale dałam radę, w końcu nadeszła godzina 15, a wraz z nią zupka pomidorowa wątpliwej urody, lecz w mojej sytuacji mimo wszystko była zbawienna. Trzy godziny później wpada Leszke, jak widać mimowolnie zapisał mnie do konkursu „Najczystszy pokój na turnusie”, bo ledwo wszedł, a już sieje siupę przerzucając moje rzeczy z jednego końca sali na drugi. Nie omieszkał dodać, że z takim podejściem niechybnie przegram ten konkurs:
„Marta ja nawet nie chcę myśleć jak ty masz w tym mieszkaniu we Wrocławiu, bo mną kurwica rzuci o ziemię.”

Nie przedłużając historii mych szpitalnych perypetii okazało się, że jednak nie mam cukrzycy, bo dwa tygodnie później przedstawiono mi diagnozę : NIEDOCZYNNOŚĆ TARCZYCY.

No i od września codziennie wstaje rano i zastanawiam się 75 czy 100, bo nigdy nie wiem który dzień tygodnia ma którą dawkę. Przyznać muszę, że śpię mniej, co nie znaczy, że mniej choruje.

Co by nie mówić to lubię sobie czasem ze znajomymi kulturalnie usiąść przy piwku, a po tych kilku piwkach potańczyć. Zazwyczaj kończyło się kilkoma siniakami na nogach, ale jeden wieczór z Jopką wymknął się spod kontroli. O ile dobrze pamiętam próbowałyśmy chyba odtworzyć scenę z Dirty Dancing, tylko zamiast się unieść opadłyśmy z całym wstydem i ciężarem na twardą ziemię. Jopka miała więcej szczęścia niż ja, bowiem nadziała się jedynie na stojak od gitary, ja natomiast z całym impetem uderzyłam plecami o scenę. Bolało przez tydzień, później przeszło. To była zima, więc gdy po kilku tygodniach zaczęłam mieć płytki oddech i lekką gorączkę pomyślałam, że to znów zapalenie płuc zapukało do moich drzwi, bo przecież nie II wojna światowa. Jednak z czasem do tego doszło kłucie w sercu. Zawał. Nie, to kłucie jednak było zbyt permanentne i chyba wciąż jestem na to za młoda. Odpaliłam doktora Google i postawiłam sobie diagnozę: ZAPALENIE MIĘŚNIA SERCOWEGO. Przerażona zamknęłam komputer, spakowałam się i ponownie pojechałam do Lubina.

Na drugi dzień Leszke zabrał mnie ze sobą do pracy. Chyba nigdy mnie nikt tak nie przeorał USG. Serce, płuca, wątroba, trzustka, tarczyca. Totalnie wszystko, co jest w środku. Trzy godziny później doktor Jastrzębski stwierdził, ku mojemu niezadowoleniu, że nic mi nie jest. Idąc posępnie do gabinetu Leszke z tymi hiobowymi wieściami byłam pełna obaw, że już mi tak zostanie. Gdy weszłam do gabinetu Leszke kończył partyjkę pasjansa pająką i jak to zwykle bywa podczas moich wizyt jeszcze profilaktycznie dał mi ten świstek ze skierowaniem na RTG. Poszłam, trzasnęłam sobie fotę i pojechałam z nią do domu.

W domu Leszke z papieroskiem w dłoni i dezaprobatą na twarzy przyglądał się zdjęciu mojego kręgosłupa stwierdzając, że w sumie to nic tam nie widzi. Nagle dzwonek do drzwi. To Pan Michalski wpadł po rafę koralową do akwarium, bo Leszke pozdychały wszystkie ryby i pozbywa się akcesoriów. Ważne jest byście wiedzieli 2 rzeczy: Pan M jest ortopedą, a przy tym wygląda jak duży miś, co za tym idzie do najdelikatniejszych lekarzy nie należy.

Leszke patrząc na mnie z politowaniem dał w końcu Stasiowi moje zdjęcie, popatrzyli, coś tam poszeptali pod nosem, a chwilę później Leszke ze śpiworem woła mnie do salonu. Rozłożył mi to bardzo zużyte okrycie i kazał mi się położyć na ziemi, mówiąc że to będzie tylko badanie. No to kładę się. I Stasieniek bada i pyta czy boli, a mnie wszędzie boli, bo w tym badaniu to on się też nie cacka. Mówi weź wdech, biorę i wydech. I nagle zrobiłam się płaska jak kartka papieru, a przy tym zachrobotałam jak stare drzwi. Chyba właśnie nastawili mi kręgosłup.

Poobijana, ale za to oddychająca pełną piersią wróciłam do Wrocławia.  Jakiś miesiąc później znów wyszłam spotkać się ze znajomkami na corocznych urodzinach u Konkubicza. Impreza bardzo spoko, tylko niestety nie wyszłam z niej z twarzą, bowiem w wyniku zabawy w kanapkę, którą ktoś mądry zainicjował w korytarzu, prawie złamałam żuchwę o jednego z kilkunastu leżących na ziemi Air Maxów. I tym razem towarzyszyła mi moja wierna Jopka, której dla odmiany rozszalały tłum przygniótł nogę. Nie mogłam krzyczeć, ale Jopka krzyczała głośno. Krzyczała za nas dwie, gdy ja myślałam, że to już moje ostatnie chwile na tym świecie i umrę przy tych mega przepłaconych butach.

Jakimś cudem udało nam się wydostać. Nie zastanawiając się długo wzięłam co miałam i wedle tradycji podpierdoliłam Wajdziak taksówkę.

Rano obudziłam się mogąc otworzyć buzie tylko na szerokość papierosa, którego paliłam prawie nieprzerwanie, bowiem byłam pełna obaw. Tym bardziej, że to była niedziela i dokładnie za 24 godziny miałam być w Warszawie by w Hotelu Marriott odebrać mój czek opiewający na sumę 5 tysięcy złotych. I zamiast tę niedzielę spędzić na wymyślaniu sobie kreacji, składaniu zdań, które wypowiem przed kamerą, ja siedziałam  6 godzin z grupa najbardziej popierdolonych ludzi jakich przyszło mi spotkać w szpitalu przy ulicy Tragutta. By wreszcie po tych kolejkowych przepychankach dostać się do gabinetu i opowiedzieć najbardziej żenującą historię urazu. Już po pierwszym zdaniu doktorka, która od wejścia miała nam mnie wyjebane podniosła zdziwiona głowę i spojrzała na swoją pielęgniarkę. Jestem pewna, że myślały, że kanapka to jakaś odmiana seksualnego Słoneczka.

Wreszcie miotając się z myślami wpisała „uraz żuchwy w wyniku przygniecenia” w rubryce DIAGNOZA.

To był luty. Mamy kwiecień, a ja dwa dni temu dostałam dawkę sterydu w staw barkowy, bo udawałam papierosa, który przegrywa walkę z nałogiem.

Mam 25 lat, nazywam się Marta i jestem dziadem.

Start a Blog at WordPress.com.