Pokolenie Z

Published by

on

 

Part 1

Gdy natrętnie dźwięczący budzik w moich mocno zużytym smart phonie, z niewiadomej przyczyny zrywa mnie z sennego marazmu, oświadczając bezczelnie, że jest 6:20, wiem że Nosowska kłamała śpiewając o porankach z obietnicą cudu. Automatycznie wyciszam i znów dzwoni i wyciszam i tak w kółko aż do 8.00, bo odwlekanie obowiązków wpisane jest w instrukcję obsługi pokolenia, do którego mimowolnie przynależę.
No, więc 8.00, otwieram oczy i moja ręka bezwiednie sięga po różowego laptopa, z mobilnym Internetem pożyczonym od dawno zapomnianej znajomej, bo nie liczy się jak, ważne że jest. Odświeżam stronę z niebieskim „f” i wiem, że dzień właśnie się rozpoczął.

Spotted MPK Wrocław jest aktualizacją, która nigdy nie zawiedzie mnie z obowiązkowością codziennego spamu:

„ Poszukuję dziewczyny z autobusu 146- nie miałaś biletu, dostałaś mandat, ale odezwij się jak jeszcze kiedyś zabraknie ci 1,5 zł na bilet. Pozdrawiam Nieśmiały Brunet spod kasownika.”

I każdego dnia! Zastanawia mnie czy ktoś kiedykolwiek się tak odnalazł, lubię marzyć, że tak było, wbrew całemu temu tchórzostwu mamionemu przez obietnicę internetowej anonimowości. Jakbym była dziewczyną z autobusu linii 146 to bym się odezwała, a może niedługo to będę ja, bo odkąd jakiś Śmiały Andrzej zrobił mi dziurę w misce olejowej- znów muszę wrócić do komunikacji miejskiej. I znów przyjdzie mi łudzić się, że któraś z tych banalnie patetycznych próśb kontaktu, będzie o mnie i serce zabije te kilka uderzeń na minutę więcej, by przepompować podgrzaną krew i znów wrócić do chłodnej, nihilistycznej rzeczywistości. Przyjęłam taktykę ubierania jaskrawych dodatków, co by mój potencjalny wielbiciel nie miał problemów z późniejszą wizualizacją mej osoby. Tak całą zimę przechodziłam w hipsterskim swetrze babci z czasów Gierka i czapie z oldschoolowym logiem niegdyś lubianego Adidasa. I nic, całe 8 miesięcy siarczystej zimy- ani jeden post! No nic, może ta niby wiosna będzie mi sprzyjać.

Standardowa procedura oporządzenia alkierzu, trzykrotny powrót po niezbędny, aczkolwiek zapomniany z biurka przedmiot i znów siadam i liczę do 3, bo ojciec wpoił mi ten głupi przesąd, a w bonusie dodał znak krzyża przy przejeżdżającej karetce i plucie przez lewe ramie jak jakiś zagubiony czarny jak smoła kot przejdzie mi drogę. No i wreszcie wychodzę, a jestem już spóźniona, bo w końcu zawsze powtarzałam sobie, że nazwisko zobowiązuje. Świeci słońce,  więc pogoda sprzyja piosenkom Hey’a:

Za oknem minus pięć, nie kocham Cię już…

 

Mój dwukrotnie spuszczony w toalecie iPod, hardo potrącony przez autobus nocny linii 255, jednak znów mnie zawiódł, w końcu nie bez powodu chełpi się mianem „symbolu pokolenia”.

Part 2

Odkąd nie mam Internetu, oglądam telewizję. Po tygodniu śledzenia ramówki największych molochów polskiej telewizji dochodzę do wniosku, że wszyscy oni chcą nam po prostu, mówiąc kolokwialnie, zapchać ryje ładnie opakowanym gównem. Zacznijmy od poniedziałku, gdy dzień zaczynasz z kubkiem kawy i telewizją śniadaniową, mając jak najlepsze chęci, by po półgodzinnym seansie niezamierzonego pamfletu w stylu:

Dziennikarska (dziarsko, jakby wiedziała „co z tym życiem”): Rozmawialiście z Magikiem o samobójstwie, mówił wam dlaczego to zrobił?

 

zadławić się tą rozpuszczalną lurą z supermarketu, która jeszcze chwilę temu nie smakowała tak źle, i zakląć pod nosem „naprawdę kurwa nienawidzę poniedziałków”. No więc poranny epizod z błyskotliwym dziennikarstwem mamy za sobą, czas zacząć dzień. Oczywiście, jak na statystycznego Polaka przystało: jem obiad oglądając paradokumentalne seriale Polsatu. No i jakoś nie przyszło mi jeszcze znaleźć odpowiedzi na to kardynalne pytanie : Dlaczego ja? Skaczę po kanałach, a każdy z bardziej krzykliwą oprawą krzyczy do mnie „kochaj mnie mimo wszystko”.  Jestem już dużą dziewczynką, więc mam za sobą krótki romans z reagge i tak-  moje serce jest pełne miłości, ale ło ło ło ło ło   bez przesady. Tym sposobem znów muszę wyjść z domu ochłonąć. Najlepsza zabawa jest w rynku, gdzie ci tam fashion hunterzy są już tak zblazowani  dokumentowaniem wrocławskiego life stylu, że teraz pstrykają z przyczajki. Widziałam ich, w pełnym rynsztunku tylko czekających na oddanie strzału, za winklem na Ofiar Oświęcimskich, co moim zdaniem jest trochę niefortunnym wyborem, ale niech jest.  Chciałam podejść z propozycją by oszczędzili sobie czasu i po prostu zrobili kilka wspaniałych lustrzanych zdjęć, takich co to tylko oni potrafią,  manekinom z H&M, ale akurat wtedy miałam na sobie sweter „za złotego”, więc się powstydziłam swą impertynencją i odeszłam w dal pobyć niemodna gdzieś indziej.

Przesmradzając się po mieście, jak ruscy na granicy, postanowiłam jednak wrócić do domu, bo trochę już mi było za dobrze ze bez tych intelektualnych dobrodziejstw, jakimi obdarowuje mnie polska telewizja. Dotarłam w sam raz na wiadomości- nie podobały mi się, ale efekty specjalne były super. Później symfonia grozy z serialami produkcji polskiej, gdzie wszystko sprowadza się do starego dobrego „Polak potrafi”.  Co tu dużo mówić: fajnie mamy wtedy. Na wyposażeniu każdego przyzwoitego mieszkania Ikea leniwie rozlewa się po kątach, no chyba że oglądamy wątek o rodzinach patologicznych, gdzie chytrzy dekoratorzy jednak decydują się na meble od Bodzia. Gospodarka w serialach, chyba dostała jakiś dyskretny hug od Natalii Lesz, bo wstała z martwych: praca jest, pieniądze są, no i ogólnie to nic tylko z tego dobrobytu strzelić sobie w łeb.  Ale żeby autentyzmu nie było za mało : bohaterom przyszło borykać się z Weltschmerzcem takiego kalibru, że nie zniósłby go  żaden śmiertelnik, no chyba, że Zbyszek Hołdys, ale jemu już złamaliśmy karierę bezczelnie piracąc się w Internecie, Bogu dziękujmy za ACTA.

W tym momencie pragnę zaznaczyć, że to nie tak, że nikt mi nie powiedział o tym, że nie gramy „na serio”, babcia zadbała o to już dawno temu, tuż po lekcji z serii „Maciusiu ty jedz małymi kąskami, bo figury to ty po mnie nie odziedziczyłaś”. Skoro już jesteśmy przy temacie Emanueli, to z bólem serca przychodzi mi wyznać, iż jest najlepszym przykładem jak telewizja wyprowadza z równowagi porządnych obywateli, którym przyszło już tylko z nostalgią wspominać czasy Starszych Panów, Opola i niewolnicy Izaury. Babcia jest patriotką, więc ogląda telewizję publiczną, dziadek jest uczciwy, więc płaci abonament.  Z relacji dziadka wnioskuje, że babcia jest prawdziwie zdegustowana takim obrotem spraw, jednak jak na damę przystało tłumi w sobie negatywne emocje, by dać im upust w okolicach niedzieli, gdy z kuchni dobiega nas akt bezwarunkowej kapitulacji w postaci :

Rysiek on tu znowu jest. (…) No Kurzajewski, a kto?

 Tak właśnie Telewizja Polska skrzywdziła moją liczącą całe 158 centymetrów słodyczy Emanuelkę, zanudzając ją równie bestialsko, jak jedzenie zanudziło syna ropuchy.

Tak wygląda poniedziałek, we wtorek istnieje możliwość tymczasowego ułaskawienia w postaci jedynego wyraźnego krzyku współczucia dla umęczonego widza.  By już w środę nie działo się nic, a od czwartku do niedzieli znów działo się więcej niczego. Moja frustracja sięga zenitu, ramówka zatacza krąg, a mnie nie pozostaje nic innego jak załamać ręce i spytać sama siebie „Co? Polska ci się nie podoba?”.

Part 3

Gdy Internet raczył jakimś przecudownym sposobem powrócić na łono mego mieszkania, może nie był na tyle demoniczny, by uzupełnić braki w serialowych perypetiach plastikowych bohaterów mojego życia, aczkolwiek wystarczył na tyle, bym mogła światu wbrew, WroStreet Fashion na złość założyć własną stronę na Facebooku. A że wtedy w mym sercu gościła krnąbrna Dorota Masłowska, równie krnąbrnie uderzyłam w internetowy świat. „Taka gruba, a jeszcze dorzuca do pieca”, sygnowana twarzą Bożeny, pozwoliła mi na jakiś czas pogodzić się ze światem, by móc bez skrępowania powiedzieć: „Między nami dobrze jest”.

Myślałam, że prowadzenie strony ogranicza się do założenia jej. I tutaj troszkę się pomyliłam, bo mijały dni, a liczba zbawiennych lajków nijak nie chciała rosnąć. Bo niby śmiesznie, fajnie, ale nikt nie rozumie, bo kto w dzisiejszych czasach czyta książki?

Wbrew mojej wiszącej na włosku karierze ekonomisty, rozpoczęłam daleko zakrojone plany marketingowe, a że marketing i PR to jedyne przedmioty, na których raczyłam profesorów UE swą obecnością, całkiem bardziej niż nieźle szła promocja. Więc, gdy po sukcesie mojej filmowej parafrazy Domu Modelek, przestałam być Tap, to trochę mnie ruszyło. Bo gdy czytam te wszystkie posty półanalfabetycznych gimnazjalistów moderujących takie strony jak:

Jesteś za ładny, umrzyj,

Ludzie wyglądajcie lepiej, bo rzygam jak na was patrzę,

Żłopałbym jak chytra baba Zbyszko,

 

to aż mi wraca moja mentalna nadkwasota, która odziedziczyłam w spadku po babci Emanuelce.  Tak zwany hejt jest oczywiście na porządku dziennym, już nawet przestały mnie ruszać obelgi wobec biednej Agi19981, bo najwyraźniej jest emocjonalną masochistką, skoro tyle długich miesięcy znosi te ukryte lub całkiem nieukryte potwarze ze strony coraz to śmielszych internautów. Ciśnienie niezmiernie podnosi mi fakt, że odtwórcza praca tych wszystkich „adminów”, „moderatorów” i innych samozwańczych królów Internetu, jest doceniana bardziej niż moja wysoce zakrojona autoironia i dbałość o poziom żartu. Bo jeśli nie umiesz wybrać : Rita Ora czy Katy Perry? – nie istniejesz. Tym sposobem moje zdjęcie z PRL-owską pracownicą masarni, chytrze wydzielającą kiełbasę z dopiskiem „ Ten moment, gdy liczysz podwawelską, a sępy pytają: Jak tyć?”, oczywiście zginął bez echa w internetowej czeluści, a te 26 tysięcy lajków pochłonęła Rihanna, Papież z głową Beyonce albo Chytra Baba z Radomia, która pewnie teraz już nie wychodzi z domu, tyle wygrać, że wzięła te kilka butelek Zbyszko na tę społeczną rekonwalescencję.

Tym sposobem moje pokolenie napiętnowane tą fatalną literą „Z” po raz kolejny okazało się:

Za egocentryczne

Za hermetyczne

i przede wszystkim:

Za ładne.

Jednak nie pokuszę się o życzenie śmierci, jak ci tam na górze od tych 100 tysięcy łapek w górę, bo mściwa nie jestem, a i nie zależy mi taka bardzo, ale niech wiedzą, że zawiódł się mój naiwny starczy umysł, ale próbować będę do skutku zmierzyć się z paradoksem litery „Z”.

 

Part 4

I nagle nadchodzi 4.14, gdy z braku publiki, mój wymęczony, kulturą zahipnotyzowaną przez własne mity, umysł wylogowuje się zarówno z niebieskiego „f”, jak i z całego zgiełku na co dzień przejaskrawionego świata. A przez głowę przestaje przemykać „Lubię to!”, „Udostępnij” i „Skomentuj”. Percepcja ponosi się o 400% procent, by samotnie z ostatnim papierosem w dłoni spisać moje bezpieczne już myśli w czekającym już prostym edytorze tekstów.

Każde pojedyncze „mam wyjebane” jest jedynie usprawiedliwieniem faktu, że nie ma w tym pokoleniu spraw wartych twardej, zdecydowanej postawy. Czy wszyscy jesteśmy liberałami, czy po prostu tak jest nam wygodniej? Nie jesteśmy straconym pokoleniem, jesteśmy pokoleniem bez jakiejkolwiek opinii. Jedyna kreatywność, jaką potrafimy z siebie wykrzesać w stanach uniesienia to dogłębnie nieargumentowana krytyka, która zuchwale wylewa się z każdego portalu, na którym przyszło nam zagościć. Negujemy dla negacji, korzystamy na barierze sieci by z cienia komentować tych, którzy odważyli się z niego wyjść aby zakomunikować coś ważniejszego lub mniej, lecz podjęli ryzyko. A instrukcja obsługi mówi nam by dojebać, zrównać z ziemią, nie szczędzić frazesowego „ twoje uogólnienie jest niesprawiedliwe”, albo mojego ulubionego „ ta informacja zmieniła moje życie”- sarkazm zawsze jest idealnym sposobem skomentowania cudzego wysiłku. Nawet nie mam ochoty zaglądać na tą internetową transmisję z puszczy białowieskiej, bo strach myśleć jak załamane są żubry po tym jak zapewne im dopierdoliliśmy w komentach, szkoda zwierzaków, bo przecież były takie szczęśliwe. Im więcej czytam tych wszystkich tchórzliwych obelg wobec otaczającego świata, tym bardziej mi wstyd za nas wszystkich, tym bardziej przekonuje się do niezaprzeczalnego zepsucia naszego pokolenia: dekadentów , filistrów i przeterminowanych papierków lakmusowych.

Zastanawiając się nad przyczyną tego zjawiska dochodzę do wniosków, że naszemu pokoleniu przyznano w historii tego kraju niechcianą rolę statysty, któremu przyszło jedynie obserwować kolejne akty spektaklu, odgrywane już przez bardziej istotne roczniki.

Jednak nie czas na to, bo oto znów wybiła 6:20, a mój budzik odmierzył ostatnią dawkę nic nie znaczącej refleksji, której pewnie nikt przeczytać nigdy nie będzie musiał.
Log In

 

Start a Blog at WordPress.com.